„Yuma”, czyli co nam obca przemoc wzięła…

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Koniec lat 80-tych. Małe, przygraniczne miasteczko. Z jednej strony panuje tu poczucie powszechnej krzywdy i dziejowej niesprawiedliwości, którą uosabiają bogate Niemcy, z drugiej, co niektórzy czują już „wiatr historii” w skrzydłach, jak przedsiębiorcza ciotka Halinka (Katarzyna Figura). Młodym też się udziela powszechna frustracja, jednak główny bohater Zyga (Jakub Gierszał) postanawia, za radą obrotnej cioci wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczyna od szmuglowania papierosów w plecaku, by z czasem zostać lokalnym bonzo, z udziałem kumpli organizującym złodziejskie wyprawy na dużą skalę.

Juma, czyli kradzieże po niemieckiej stronie, nazywane obrazowo „wyrównywaniem ciśnienia w połączonych naczyniach”, jak to ujmuje Halinka („tam jest wszystkiego za dużo, tu wszystkiego brakuje”) przeszła do legendy pogranicza. Z czasem, po wyrównaniu „ciśnień” zmarła śmiercią naturalną, odchodząc do historii, o której mało kto pamięta, czy chce pamiętać. Film Mularuka oscyluje gdzieś między dwoma biegunami: dotyka obciachowego dla nas tematu, ale nie dokonuje historycznego samobiczowania, jak to ma miejsce u Smarzowskiego. Klimatycznie ten film sytuuje się raczej w pobliżu „Wszystko, co kocham” - to nostalgiczno-romantyczna opowieść o młodości (z wątkiem miłosnym w tle) na styku dwóch rzeczywistości: dogorywującego siermiężnego PRL-u i rodzącego się, brutalnego kapitalizmu. Wszystko podszyte może nie zawsze najlepszym gatunkowo humorem, ale i tak zabawnym. W efekcie jednak reżyser z dużym wyczuciem tworzy międzygatunkowy patchwork, otwarcie korzystając z westernowej konwencji i często nawiązując do klasyka „3:10 do Yumy”. Niektórym ta konwencja westernowo-senscyjna może przeszkadzać, mnie jednak nie razi. Czarno-białe widzenie świata, fascynacja książkami Karola Maya jest jak najbardziej wiarygodna w przypadku młodego chłopaka dorastającego w latach osiemdziesiątych.

Sam zresztą reżyser z nostalgią wspomina własne młodzieńcze fascynacje westernem, które go popchnęły w stronę reżyserii. W naturalny sposób obdzielił nimi swojego bohatera. W tej roli genialny Jakub Gierszał, który stworzył postać wrażliwego indywidualisty w typie wręcz Jamesa Deana, ewoluującą na przestrzeni filmu i pokazanych wydarzeń, z zachowaniem wszelkiego prawdopodobieństwa psychologicznego postaci, by pod koniec filmu pokazać inną twarz. Ten proces jest niemal niezależny od Zygi, pierwszy krok na „jumackiej” ścieżce pociąga za sobą określone konsekwencje i wymusza marsz w niewłaściwym kierunku. Pod koniec filmu widzimy zupełnie innego Zygę, stojącego w opozycji do postaci z początku filmu, ubabranego w bandyckim syfie, co gorsza nie mającego już wpływu na lawinę wydarzeń - bagno, w którym się pogrążył, zaczyna pochłaniać też jego najbliższych. Dotyczy to zresztą wszystkich młodych bohaterów w filmie, kumpli Zygi: Kuli, Młota, Bajadery (świetna załoga aktorska: Krzysztof Skonieczny, Jakub Kamieński, Helena Sujecka). Z niewiedzących co z czasem i ze sobą zrobić (ale ciągle niewinnych) nastolatków z małego miasteczka wyrastają na chciwych, brutalnych złodziei, którym ciągle jest mało. Juma jest ich sportem, hobby i zawodem.

Pomimo, że film Mularuka odnosi się do wydarzeń sprzed dwudziestu lat, to paradoksalnie, ale w pewien przewrotny sposób jest aktualny obecnie, na tle współczesnych antykapitalistycznych protestów młodych na ulicach Madrytu, czy Aten. Wytęskniony przez ówczesnych 20-stolatków kapitalizm przyniesie zmiany, jakich wtedy jeszcze nie przeczuwano i przeciwko którym protestują dzisiejsi dwudziestoparolatkowie. Symbolicznie zwiastuje je scena, gdy właściciel lokalnego kina (zresztą naturszczyk, grający sam siebie) wychodzi przed skromniutką publiczność, po raz kolejny oglądającą „3:10 do Yumy” i ze smutkiem ogłasza, że to był ostatni seans.

Innym symbolem staczania się i zachodzących zmian jest manekin kowboja, na którego Zyga natknął się podczas swojego pierwszego wypadu do Niemiec. Wtedy, stojący na wystawie kowboj był projekcją jego młodzieńczych marzeń. Kiedy jednak chłopak znajduje „zajumanego” kowboja na bazarze w miasteczku jest już tylko smętnym wyrzutem sumienia i uzmysłowieniem sięgnięcia bruku.

To, co jest szczególnym walorem filmu to realizm psychologiczno-socjologiczny, zapewne z uwagi na współpracę przy filmie socjologa, Jacka Kurzępy, który jako jeden z pierwszych opisał zjawisko jumy i długoletnie przygotowania do filmu, poprzedzone wywiadami i badaniami środowiskowymi. Historia Zygi i jego kumpli toczy się na tle pewnej społeczności, o silnych więzach rodzinnych (ciotka załatwi towar, a wujek celnik umożliwi przejazd, itp.), która szybko zaadaptowała swoje morale do sytuacji: nikt tu nie uważa wypadowej kradzieży za coś nagannego, wręcz przeciwnie - istnieje na nią społeczne przyzwolenie. W niedzielę, wszyscy przychodzą do kościoła w kradzionych ciuchach, wypachnieni zajumanymi perfumami, ale w ich przekonaniu tylko Zyga jest złodziejem. Doskonale puentuje to jedna z końcowych scen, kiedy matka znajduje list gończy za nim: „Synku, przecież ty nigdy niczego nie ukradłeś! To wszystko z jumy jest!”. Ciotka tłumaczy to teoryjką o „wyrównywaniu ciśnień”, burmistrz zasłania się dziadkiem w Oświęcimiu, itd. Definicja z Wikipedii w pierwszej scenie najlepiej oddaje społeczną hipokryzję: proceder kradzieży za zachodnią granicą „zwany był wtórnym, słowiańskim, sprawiedliwym podziałem dóbr osobistych”, czyli po swojemu rozumianym wymierzaniem sprawiedliwości dziejowej.

Ale tak, jak powiedziałam wcześniej, reżyser przede wszystkim starał się skupić i uchwycić ulotny moment na przedwiośniu dorosłości, kiedy traci się niewinność, a jeden fałszywy krok determinuje dalsze wybory. Cała reszta jest tłem, choć oczywiście bardzo istotnym.

Mam wrażenie, że ten film może podzielić krytyków i publiczność. I wydaje mi się, że dystrybutor przesadził z liczbą kopii (ponad 100) - będę śledzić boxoffice (wczoraj była premiera). Ale mam nadzieję, że się mylę, bo naprawdę warto zobaczyć: niszowy temat, świeże ujęcie, kapitalni młodzi aktorzy i starannie, w każdym aspekcie, zrobiony film.


Zwiastun: